W ostatni weekend września, korzystając z pięknej pogody, wybrałem się do uroczego miasta położonego na siedmiu wzgórzach nad Wisłą – Sandomierza.
Co można robić w Sandomierzu? Przede wszystkim spacerować, nie spiesząc się nigdzie. Można oczywiście skorzystać z usług przewodnika (wiele grup tak robiło), ale lepiej samemu odkrywać ciekawe miejsca starego miasta.
Jak to na starym mieście, pierwsze kroki skierowałem w kierunku rynku, po drodze zahaczając o fontanny i stragany na poprzedzającym placu. Na owym placu można było zaopatrzyć się w okolicznościowy magnes (co oczywiście zrobiłem), sandomierskie krówki (jakoś mnie nie przekonały, póki co) i w inne drobiazgi.
Jak zwykle najbardziej podobała mi się fontanna, mimo jej dość niezaawansowanej formy. No ale fontanna, to fontanna, czyż nie?
Gdy wreszcie udało mi się dotrzeć do rynku, stwierdziłem, że nie jest źle. Usiadłem w cieniu, łapiąc ostatnie wspomnienie po minionym lecie. Choć turystów było wielu, nie czuło się tego aż tak mocno. Można było znaleźć miejsce dla siebie.


Lokale tutaj także były całkiem przyjazne. Ostatecznie usiadłem w ogródku jednego z nich, by posilić zmęczone ciało. Polędwiczki duszone z gotowanymi warzywami i zapiekanymi ziemniaczkami były całkiem smaczne, podobnie jak dorsz na parze (choć tu trafiło się kilka ości), ale dziś nie o jedzeniu, prawda?
Z rynku prostą drogą trafiłem do gotyckiej katedry (gotycki halowy kościół z XIV wieku), którą warto zobaczyć, a następnie na zamek królewski, który był kilkukrotnie niszczony i odbudowywany, przez co niestety po gotyckiej budowli pozostało wspomnienie.
Nie mniej jednak widok góry zamkowej jest warty uwagi, tym bardziej, że rozpościera się na nowo oddany deptak nad samą Wisłą. Ten zaś, położony na terenach zalewowych, zachęca odwiedzenia. Poza miejscami do spacerowania pozwala także pograć w szachy (jeśli mamy przy sobie figury, bo o stoliki z szachownicą już ktoś zadbał), pobawić się z dziećmi na dość dużym placu zabaw i co najważniejsze – skorzystać z uroków Wisły.
Nie mówię tu o plaży i kąpaniu się, tego akurat pewnie bym tu nie praktykował. Można jednak wynająć kajak czy napędzanego silnikiem łabędzia (jakkolwiek dziwnie to brzmi, jest interesujące) i popływać po małej i spokojnej zatoczce, a także wejść na statek i udać się na rejs po rzece. To ostatnie zostawiłem sobie zresztą na kolejną wizytę w tym mieście.

Wróćmy jednak do starego miasta. Obowiązkowym punktem wycieczki jest Brama Opatowska, którą odkryłem zupełnie przypadkiem, nie zastanawiając się nad jej znaczeniem. Można było na nią wejść, ale w związku ze spożytym niedługo wcześniej sutym posiłkiem, nie chciałem ryzykować i odpuściłem sobie ten obiekt.
Wśród atrakcji miasta trzeba wymienić także Dworek Ojca Mateusza, czyli miejsce znane wielbicielom polskich seriali. Sandomierski rynek jest bowiem miejscem akcji serialu Ojciec Mateusz, a wspomniany dworek jest miejscem chętnie odwiedzanym. Obok zresztą znajduje się ogródek, w którym można zjeść (serialowy?) specjał: „Kotlet Schabowy Ojca Mateusza.” Nie próbowałem.


Leniwa niedziela niestety się skończyła i trzeba było wracać. Spacer, jedzenie i widoki sprawiły jednak, że wypocząłem, spędzając bardzo przyjemny dzień. Zapewne wrócę tu, tym bardziej, że jeszcze wiele rzeczy pozostaje tu do odkrycia.
I na koniec ciekawostka: największy pierścionek zaręczynowy, jaki widziałem:
