Sytuacja z dzisiaj: Zimno, wieje jak w kieleckim, objeżdżamy z kumplem osiedle domków jednorodzinnych, szukając jednej konkretnej rzeczy (tu mało istotnej). Słuchamy radia, rozmawiamy, nieważne. Wtem krzyk kolegi: Maciek, wracaj, tam człowiek leży, chyba coś mu się stało.
Cóż zrobić, dość dynamicznie zawracam, staję w odpowiednim miejscu, kumpel wysiada, ja za nim. Widzę mężczyznę, który leży praktycznie prosto, głową do ziemi, na podjeździe przed własnym (chyba) garażem.
Wołamy do gościa, czy coś się stało, ale praktycznie zero reakcji. Kumpel niewiele myśląc wskakuje do niego na posesję, co by mu pomóc… a ten budzi się, łapie jaki-taki kontakt z rzeczywistością, po czym na kolejny raz zadane pytanie odpowiada – Odpoczywam sobie, nie wolno mi?
No ja pierniczę! Słyszy się, że znieczulica, bo nawet nie zwróci się uwagi na kogoś, komu może być potrzebna pomoc. Myślałem, że karetkę trzeba będzie wzywać, czy też policję, że człowiekowi coś się stało, a ten zwyczajnie zalany w trupa.
I nie, żeby jakiś menel, porządnie ubrany gość, nigdy bym nie podejrzewał…