Dla niektórych może się to wydawać nie na miejscu. Czy bowiem jest normalne, by żonaty trzydziestolatek siadał przed komputerem, zakładał słuchawki i spędzał godzinkę walcząc ze smokami? Czy to nie dziwne, że potrafi zarwać noc podbijając kolejne cywilizacje lub prowadząc drużynę w niemieckiej okręgówce?
Cóż, ja lubię grać. Robię to zresztą od bardzo wczesnej młodości. Pamiętam, jak siadałem przed czarno-białym telewizorem z podłączonym do niego Timexem (ZX Spectrum), potem przed Pegasusem i kolejnymi konsolami i komputerami. Pierwszy PC miał specyfikację, na której dziś nie ruszył by Android.
Widziałem debiut Diablo i Carmageddona, Fifę 97 ze znakomitą grą na hali i masę innych tytułów. Grałem we wszystko, bo gry były inne, niż dzisiaj, ja też miałem inne podejście. Choć nie, ciągle mam podobne. Gra ma wciągać, bawić, relaksować, czasem być wyzwaniem, a czasem – przygodą.
Przez lata wiele się zmieniło. Lubię trochę inne gatunki, patrzę trochę innym okiem, nie spieszę się i nie denerwuję tak jak kiedyś. Teraz zamiast tysiąca płyt mam dość szeroką bibliotekę na dwóch głównych platformach cyfrowych (wolę Steam) i kilka krążków z tytułami, których nie da się już zdobyć.
Cóż, gry to mój sposób na relaks, jeden ze sprawdzonych – zdecydowanie lepszy, niż siedzenie na kanapie i patrzenie na kolejny serial w TV…