W niektórych towarzystwach nieodzowne, w innych niekoniecznie preferowane. W młodości zagrywałem się w 3-5-8 i Remika, a potem miałem długą przerwę. Na szczęście teraz nie brakuje mi właściwego ku temu towarzystwa i gram z dużą przyjemnością.
Dziś wygrałem niezłą partię w 3-5-8, choć byłem już na dużym minusie. Na szczęście trafiła mi się ręka idealna, wziąłem wszystko i los odwrócił się w mgnieniu oka.
Jestem zadowolony, bo do 3-5-8 wróciłem po wielu latach niegrania. Remika grywam już tylko online, tak jak w tysiąca (nie lubię go zbytnio, ale w odpowiednim towarzystwie warto zagrać). Jest jeszcze taka jedna duńska gra (albo i nie duńska, ale przywieziona od rodziny z Danii), w którą grywam w większym towarzystwie, bo to gra na 3 talie. W pokera (już) nie grywam.
Karty mnie odprężają. W okresie przedślubnym dawały oddech i uwalniały głowę od zmartwień i stresów (podobnie niektóre gry komputerowe, ale to już inny temat), a teraz dostarczają dużo zabawy. Zresztą co tu dużo mówić – moja małżonka po poznaniu mnie ucieszyła się, że lubię karty. Jak pokazał czas, teraz to ja jestem głównym prowodyrem nowych rozdań, ale w wielu przypadkach powoduje to tylko uśmiech.
A po co to wszystko piszę? Ot, może ktoś podpowie mi jakąś grę, której nie znam, a może inny ktoś zaprosi na partyjkę. Rzadko odmawiam…