O Läckberg słyszałem już wcześniej, ale nigdy nie zdarzyło mi się jej czytać. Pewnie ten stan trwałby dłużej, gdyby nie znajomy, który kupuje bardzo różną literaturę. Pożyczyłem, dość szybko przeczytałem i chyba już znam fenomen tej pisarki.
Fenomen – zdecydowanie. Podobno to jedna z najfajniejszych autorek ze Szwecji. Cóż, czyta się bardzo szybko, choć momentami ma się wrażenie przeglądania książki telefonicznej (akcja może niezbyt wartka, ale ilu bohaterów). Co prawda pierwsze wrażenie po przeczytaniu jest ot, taka sobie, to z biegiem czasu człowiek stwierdza nie było tak źle.
Tak, książka jest w porządku, nie porywa, ale tez nie nudzi. Jest napisana całkiem dobrze i momentami potrafi zaskoczyć. Jasne, kilka rzeczy widoczne jest prawie od początku, ale zakończenie nie jest oczywiste, więc tak, zdecydowanie na plus.
To podobno ósma część cyklu i choć wolę cykle czytać od początku do końca, po Änglamakerskan można sięgać bez zapoznawania się z całą twórczością. Jasne, ilość bohaterów zaskakuje, ale co tam, da się przeżyć.
Z irytacji – cóż, prawie wszyscy bohaterowie mają za sobą tyle trudnych chwil, że można by uznać to za niemożliwe… ale może się czepiam.
Aa, zapomniałbym dodać: dodatkowy plus książka dostaje ode mnie za teksty na temat teściowych – można się uśmiechnąć!