Moje pierwsze 3D w kinie (i to od razu HFR), pierwszy film w tym klimacie (Władcę Pierścieni tylko czytałem) – cóż mogę powiedzieć? Podobało mi się – na tyle, móc z czystym sercem polecić wszystkim, nawet jeśli nie przepadacie za fantastyką. Skoro przez trzy godziny nawet nie pomyślałem o śnie, wy też nie pośniecie.
Tak, to tylko pierwsza z trzech części. Gdy wybierałem się na seans obawiałem się troszkę rozwlekłości, ale specjalnych dłużyzn nie ma. Co prawda na początku jest dość spokojnie, ale odbieram to jako odpowiednie wprowadzenie w klimat. To nie ‚Siedem lat w Tybecie’, gdzie pierwszą część filmu należało przespać. Tu wszystko jest dobrane właściwie. Fabuła fanom jest zapewne znana, choć słyszałem, że do filmu wykorzystano fragmenty z innych książek Tolkiena. Osobiście część historii znałem, część nie, więc było tak, jak trzeba.
Nie wiem jak film wygląda w dwóch wymiarach, ale póki nie będzie go na DVD, nie zamierzam tego sprawdzać. Co prawda nie mam porównania do innych filmów 3D, bo jak wspomniałem, to mój pierwszy na dużym ekranie, ale zrobił na mnie duże wrażenie. 3D było dla mnie bardzo dobrze widoczne, a niektóre sceny zapierały dech w piersiach tak, że odczuwałem delikatny dyskomfort, obserwując przestrzeń ‚pod sobą’, choć i tak największe wrażenie zrobiła na mnie ‚szyszunia’, po której odwróciłem głowę od ekranu… Tak, dla samych efektów można by na to pójść.
Cóż więcej? Pasująca muzyka, fajne pieśni, chwilami nie tłumaczona na angielski mowa elfów, krasnoludów, czy innych ras – to wszystko tworzyło odpowiedni klimat, że po trzech godzinach żal było wychodzić z kina. I wiem tylko, że kolejną część chcę zobaczyć także w 3D, także w kinie, może nawet w tym samym, w którym widziałem tą.
A teraz marsz do kin, póki to jeszcze grają.