Tak jakoś trafiło, że właśnie spędziłem swoje pierwsze mikołajki na Słowacji. Żylina po raz kolejny mnie zaskoczyła, bo w porównaniu z Polską tutaj szósty grudnia to święto – wszyscy się cieszą, radują, spotykają Mikuláša i bawią. Jest całkiem sympatycznie ;)
Właśnie – dzisiejszego wieczoru Mikuláš (z diabłem i aniołkiem, taka tu tradycja) bawił dzieci i wręczał im prezenty. Było recytowanie i piosenki, dużo interakcji i uśmiechu. Dorosłym też się dostało wiele przyjemności.
W nagrodę wszyscy załapali się na zmasowany atak zimy i w parę chwil zrobiło się biało i ślisko. Ja szczęśliwie spacerowałem, ale kilka osób wywinęło najprawdziwszego orła, ku uciesze swoich (i nie tylko swoich) znajomych.
Tuż obok sceny, choć to już głównie do dyspozycji dorosłych, znalazły się Vianočné trhy, na których można kupić Vianočny poncz i grzane wino, zagryźć co nie co, czy też kupić drobiazg ‚hand made’ (głównie świeczki i aniołki, ew. jeże – ale ja sensu istnienia jeży jeszcze nie rozumiem).
Gdy Mikuláš rozdał prezenty, a dzieci w większości podreptały w stronę domów, odbył się zaplanowany koncert Žilinčana Tomáša Bezdedu s kapelou. Było całkiem miło – i tym razem odpuściłem sobie napełnianie żołądka, by choć chwilkę się pobawić (no dobra, długo nie wytrzymałem) ;)
A – bo zapomniałbym: przy okazji mikołajek zobaczyłem jak tu śmiga się pługami. Co prawda w użyciu były mniejsze maszyny, niż w Polsce, ale za to działają naprawdę ostro – w zaledwie pół godziny od ataku widać było efekty. I co? Jak się chce, to można!
Ps. Mam nadzieję, że nie macie mi za złe, że tak trochę kreatywnie podchodzę do tego pięknego języka ;)