Wiosna i jesień to dwa najgorsze okresy dla każdego chorującego na CU (i pewnie na większość chorób przewlekłych). Wahania temperatur, pogody, skłonność do przeziębień, przesilenia i ten nastrój, który przynoszą gorsze dni. To nie wpływa dobrze na walkę z chorobą.
U mnie jednak jest najlepszy moment od lat. Co prawda niecały miesiąc temu miałem lekki atak, ale gdy zrobiłem kilka dni temu badania krwi okazało się, że jest lepiej, niż dobrze. Żelazo w normie, inne rzeczy także. Aż się zdziwiłem.
Tak, przez ostatnie kilkanaście tygodni dużo bardziej dbałem o dietę, pilnowałem się i nie ulegałem pokusom. W weekend byłem narażony na działanie przeziębienia, jednak nic nie złapałem. Bo wiem, że nie złapię.
Odporność, która jest tak niebezpieczna przy CU, działa teraz na moją korzyść. Może błędnie do tego podchodzę, ale cieszę się, że doszedłem do pewnego poziomu i mogę się tego trzymać. Co prawda gdzieś tam jest mała obawa, że ewentualny atak będzie przez to mocniejszy, ale wiem, że wytrzymam wszystko.
Tak, ataki są nieuniknione. Stresu do końca pozbyć się nie da, ale można uważać na wszystko inne. Wczoraj się regenerowałem, przerywając sen tylko i wyłącznie na lekkie posiłki i czytanie. Wiem, że jestem już gotowy na każde wyzwanie.
Znam swój organizm, wiem co i jak na niego działa. Teraz moim celem jest przetrwanie jesieni i zimy – bez ataku. Nie mogę pozwolić sobie na słabość, nie w tym roku. Mam swoje cele i nie mam miejsca na walkę z CU.
