Psia miska, czyli dowolny punkt gastronomiczny przy trasie, bądź też tzw. ‚obiady domowe’ rozsiane po miastach, które może są i smaczne, ale rzadko kiedy zdrowe. Zdarza mi się w takich przybytkach jeść, ale staram się robić bardzo, bardzo rzadko. Wszystko przez jakość potraw.
Jestem chory, zresztą wcale się z tym nie kryję. Nie, nie na głowę, choć to może też – chodzi mi bardziej o CU. W związku z tym powinienem raczej uważać na to co jem, ale czasem się nie da. No i to uwielbienie dla żurku, którego do dziś nie mogę się pozbyć. Jest ogólnie tak, że jak już gdzieś w Polsce jem, staram się brać żurek (bo schodzi) i coś neutralnego do tego.
Celowo zwróciłem uwagę na Polskę, bo tak w zasadzie psie miski znajduję głównie w naszym kraju. Za granicą jakoś te potrawy są mniej oszukane, bardziej świeże, czy też odrobinę smaczniejsze. Na Słowacji na przykład zatrzymując się przy trasie, czy też gdzieś w małym lokalu bliżej centrum miasta dostaję zwykle jedzenie, takie całkiem apetyczne. W Czechach podobnie. W Polsce zaś dostaję śmieci/flochę/syf – zależnie jak to nazywać.
Ale co do Polski. Przejechałem większość naszych krajowych dróg i tak naprawdę znam jeden lokal, do którego ze spokojem mogę zaglądać i który mogę polecać. Zwie się on – jakby inaczej – ‚Bar przy trasie’. Wszystkie inne, karczmy, gospody, obiady domowe czy zajazdy to niestety syf. Dziś dla przykładu trafiłem do jakiejś karczmy koło Jastrzębia Zdroju. Przy trasie, a jak. Żurek OK, drugie (mięsko + buraczki + niestety frytki) – zjadliwe. Mówię – nie ma szału, ale źle też nie jest. Godzinę później ból brzucha…