Ostatnie dni spędziłem w miejscu, gdzie internet zawraca. No niedokładnie cały czas tam, ale jakoś tak wyszło, że niespecjalnie interesowało mnie to, co dzieje się w sieci. Sam też od niej stroniłem, skupiając się na podziwianiu fontanny czy też poznając działanie motyki. Ot, zbierałem nowe doświadczenia.
Tak, miałem w rękach motykę. Pierwszy raz w życiu. Nieszczególnie skomplikowane urządzenie i jak to zwykle okazało się, że strach ma wielkie oczy. Poznałem też bliżej taczki, a także kilka innych urządzeń o zastosowaniu militarnym. Tak, trafiłem do pewnego ogrodu. Nie było źle, mogę chodzić, a rany już się goją…
W nagrodę zostałem zabrany na długi spacer, podczas którego zobaczyłem kolejną fontannę, kilka ciekawych uliczek i kolejną oazę spokoju, tym razem w Polsce. Znów nie widziałem pośpiechu, nerwowości.
Pewnie kiedyś się chwaliłem, ale nie używam zegarka. Znaczy, gdy jestem z kimś umówiony, staram się pilnować godziny, ale u mnie w domu zegara nie uświadczysz – jedyne sprawne są w komputerach i komórkach. Na ręku też od dłuższego czasu nic nie noszę, bo po co?
Z moich pobytów na Słowacji wyniosłem bardzo przyjemną wiedzę – świat nie zawali się, gdy mnie nie będzie, czy też jeśli spóźnię się o 30 minut. Nie lubię się spóźniać, ale wiem, że przesadny pośpiech nie jest wskazany. Właśnie z tego powodu wziąłem sobie wolne od życia, a w ostatnich dwóch dniach głównie spałem – bo nic się nie stanie.
