Wybrałem się dziś po obiadku na spacer na pobliską promenadę. Piękna pogoda, względna cisza i względny spokój. Ciesząc się słońcem przysiadłem przy fontannie, by podzielić uwagę pomiędzy obserwację ludzi wokół i książkę, którą mam aktualnie na tapecie. Miejsce może niezbyt fortunne, bo z dużą ilością dzieci, ale przynajmniej stałem się świadkiem czegoś ciekawego.
Jak to zwykle przy książce dość szybko odpłynąłem. Kończyłem właśnie kolejny rozdział, gdy do moich uszu doszły okrzyki wściekłej Kobiety – jak się okazało, czyjejś rodzicielki.
„Telewizji do końca wakacji nie masz na pewno! Doigrałeś się! Chodź tu! Natychmiast! Won do słońca! Słuchaj! Idziemy!”
Tyrada była przerywana tylko cichym, choć ostrym sprzeciwem dziecka. A w czym rzecz? Dziecko będąc w samych majtkach czy też kąpielówkach wskoczyło sobie do fontanny. Dzieci chyba tak mają, bo wyglądało na to, że główny bohater akcji poszedł w ślady kolegów.
Nie rozumiem tylko wściekłości wspomnianej mamy dziecka. Z tego co zauważyłem, ubranka milusińskiego były ułożone na ławeczce, na której ona siedziała. Nie wiem tylko, czy suszyły się, czy też leżały tam wcześniej – nie zwracałem uwagi. Tak czy tak wyczuwało się zupełny brak konsekwencji.
Z drugiej strony po chwili zobaczyłem inną parę rodzic-dziecko, gdzie po słowie ‚nie wolno’, dziecko od razu odpuściło. No ale ja się na wychowaniu dzieci nie znam, nie wtrącam się, a jedyne doświadczenia przeprowadzałem na dużo młodszej siostrze. Zresztą mama na wszelkie moje uwagi zawsze mi powtarzała, że jak będę miał własne, to sobie będę wychowywał jak będę chciał…