Czyli Adobi poddał się bioenergoterapii. Nie pierwszy raz zresztą, ale teraz ma przeczucie, że trafił na kogoś, kto na niego działa. Zwykle nie wierzył w takie osoby i ich moc, śmiał się w kilku przypadkach, ale teraz podszedł do sprawy dość chłodno, z właściwym nastawieniem. Znał bowiem kogoś, komu ‚On’ mocno pomógł, więc jemu samemu raczej zaszkodzić nie mógł.
Dobra, dość w trzeciej osobie, bo jeszcze się sam przyzwyczaję. Pamiętam, że gdy wyszedłem ze szpitala, zaciągnięto mnie do Krakowa, gdzie przyjmowała Pani Bio. Pomijając samą Panią Bio, jestem w stanie przypomnieć sobie całą wizytę ze szczegółami. Całość w mieszkaniu w Krakowie, w jednym z pokojów poczekalnia. Na ścianie dyplomy, podziękowania, krzyż z Jezusem i obrazki Ojca Pio. Wszystko po to, by nastroić klienta przed wejściem do właściwego pokoju, gdzie Pani Bio dokonywała ‚zabiegu’.
Pokój ten miał trochę symboli chrześcijańskich, dużo książek (w tym związane z symboliką), a cały był wypełniony kwiatami – ściętymi i doniczkowymi, których zapach był bardzo intensywny. Tak, miały wytworzyć nastrój. Krótki wywiad i przystąpienie do ładowania energią. Pytania czy czuję ciepło – nie czułem, co ją zmartwiło. Dotyk nie oznaczał poczucia ciepła, więc Pani Bio zaczęła się bawić w tarcie. Gdy wyszedłem, stwierdziłem, że nigdy tam nie wrócę, choć inni byli dość zadowoleni.
Potem trafiłem w jeszcze jedno miejsce – do Pana Bio, u którego byłem raz. Słabiej pamiętam wizytę, ale wiem, że nie poczułem nic specjalnego. Może mój stan zdrowia taki był, a może nie chciałem w to wierzyć. Zresztą co za różnica? Było, minęło.
Jakieś pół roku temu do tematu powrócił ktoś z mojej rodziny. Ktoś, komu Pan Bio mocno pomógł. Spoko, wiara czyni cuda, ale i tak nie byłem tym szczególnie zainteresowany. Ten ktoś jednak mocno naciskał, a wobec mojej walki z CU postanowiłem zaryzykować. Znaczy – co to za ryzyko, niczym nie ryzykuję, najwyżej czasem, który się na to poświęca – tego akurat mam wystarczająco dużo.
Pierwsza wizyta była spokojna. Co prawda poczułem zawroty głowy, ale zrzuciłem to na karb zmęczenia. Druga wizyta była bardziej owocna – poczułem się dziwnie lekko, a z tego co mi wiadomo, nie zakochałem się w Panie Bio, więc chyba gość ma moc. Dziś była trzecia wizyta, całkiem udana. Znaczy, bez specjalnych fajerwerków, ale było OK. Za tydzień pewnie znów się przejadę, w końcu to nie szkodzi.
Pan Bio to ‚Holender’/Rongen, gdyby ktoś pytał. Przyjmuje pod Chrzanowem. Zainteresowanym mogę podać bliższe namiary. Póki co nie odradzam, a może nawet – polecam.