Jak wiecie, święta spędziłem w Inowrocławiu. Jak wcześniej planowałem, zaglądnąłem do restauracji „Penelopa”, która rok temu przeszła „Kuchenne Rewolucje” Magdy Gessler. Przyznam, że właśnie udział w programie był głównym powodem, dla którego zdecydowałem się właśnie na ten lokal, gdyż dysponując zaledwie jednym wolnym wieczorem musiałem wybierać.
Czy to dobry wybór? Niespecjalnie. Albo miałem pecha, albo po rewolucjach pozostało tylko miłe wspomnienie. Jasne, restauracja jest całkiem przyjemna, a Magda Gessler jest obecna w karcie (na fotografiach i w opisie), ale zdecydowanie nie wyszedłem stamtąd bardzo zadowolony. Tym gorzej, gdyż początek był bardzo przyjemny i wręcz obiecywał przyjemność dla podniebienia. Ale powolutku.
Wybrałem się tam w wielkanocny piątek (Wielki Piątek) w godzinach popołudniowych, a może nawet – wieczornych. Od razu zaznaczę, nie pościłem, więc osoby przestrzegające postu muszą to jakoś przełknąć. Akurat ten dzień nadawał się do tego ‚eksperymentu’, bo w sumie było to swego rodzaju eksperymentem.
Wnętrze przyjemne, w środku akurat jakaś rodzina kończyła obiad (albo pizzę?). Byli głośni, robili dużo zamieszania, ale to akurat było zupełnie na miejscu. Usadowiłem się w rogu sali obserwując to i owo. A miałem co, gdyż tuż po wyjściu wspomnianej rodzinki przyszła para, jak się okazało – dość ciekawa. Albo to nieudana randka, albo nieudany związek – chłopak chyba pierwszy raz siedział w restauracji, na początku czuł się trochę skrępowany, potem biegał co chwila do kelnerki, a następnie odbierał przy stole telefony…
Wróćmy jednak do mojej kolacji. Kelnerka całkiem ok, szybko przyszła z kartą, zaproponowała coś do picia (wziąłem herbatę – do dłuższego siedzenia i czytania książki w tzw. międzyczasie). Dość szybko się pojawiała, raczej we właściwych momentach i pomijając drobny błąd przy braniu zamówienia, sprawiała bardzo dobre wrażenie.
Zamówiłem kolejno: Carpaccio, następnie Aglio, Olio e Peperoncino z wodą mineralną oraz – po wszystkim – espresso. Pierwszy zgrzyt pojawił się w tym momencie, gdyż Pani zapytała ‚z jakim makaronem’ to Aglio Olio… Albo czegoś nie wiem, albo to zawsze podaje się ze spaghetti.

Po paru chwilach wróciły miłe wrażenia. Carpaccio było pyszne. Wołowe, podane na rukoli, z bułeczkami/grzaneczkami, parmezanem, oliwą i z dodatkowym octem balsamicznym. Ot, dla samego Carpaccio warto było tam zaglądnąć. Stwierdziłem więc, że po przystawce, z przyjemnością dopcham się spaghetti rogatym, posiedzę w miłej atmosferze, poczytam książkę i pójdę dalej.
Niestety, okazało się, że jest inaczej. Spaghetti, które dostałem nigdy nawet nie stało przy Aglio Olio. Makaron był rozgotowany, nie nosił śladów odwiedzenia patelni i został podany ze słodką papryką! W daniu było też coś, co kojarzyło mi się ze słodkim wydaniem papryczek jalapeno. Do tego czosnek nie był zbyt chrupiący. Ogólnie – dali ciała na całej linii, na co pozwoliłem sobie później zwrócić uwagę. A przecież to takie proste i pyszne danie! Pisałem o nim już kiedyś – Pasta per i cornuti.
Choć przeszło mi dobre wrażenie, miałem nadzieję, że pocieszę się espresso. Niestety i tu wyczułem małe niedociągnięcia – albo kawa została przepalona, albo ekspres nie był czyszczony przez pewien czas. W kawie czuć było pewną gorycz, której nie lubię. Ostatecznie było to jednak pierwsze espresso od 3 dni, więc to im wybaczyłem.
Rachunek za wspomniany zestaw nie przekroczył 50 zł, wiec ceny zupełnie akceptowalne. Może akurat miałem pecha z tym zestawem dań i z makaronem, a inne wychodzą im bardzo dobrze, ale nie dane było mi już sprawdzić. Znaczy, mogłem wygospodarować odrobinę czasu w niedzielę, ale stwierdziłem, że nie chcę już ryzykować i zdecydowałem się wykorzystać go na sen.
Ostatecznie „Penelopy” w Inowrocławiu zbyt mocno nie polecam, chyba że dla samego carpaccio i dań niezwiązanych z makaronem. Ale włoska restauracja bez makaronu… Może warto znaleźć inne miejsce w tym uzdrowiskowym mieście, jak choćby ‚Aniołki Fiołki’, które choć mi gorąco polecane pozostają dla mnie ciągle nieodkryte.
