Ostatnio ktoś powiedział mi, że przybrałem na wadze. ‚Widać po Tobie ładne parę kilo’. Nie uwierzyłem za specjalnie, ale odnotowałem. Gorzej było, gdy moja ulubiona koszulka (rozmiar S) zrobiła się dość obcisła. Wszedłem na wagę. 75 kg.
Szok trzymał mnie ładną chwilę. Nie, żeby coś, ale jakoś przyzwyczaiłem się do tych 68-69 kg. Czegoś takiego się nie spodziewałem, szczególnie że babcia zawsze gdy mnie widzi mówi ‚ale schudłeś’ i po chwili dorzuca ‚zjedz coś’.
Tak, to dużo jak dla mnie. Jasne, kilka lat temu była setka, ale to już dawno przeminęło. Teraz dobrze mi z tym, co jest. Gorzej, że lubię jeść, a ostatnio specjalnie się nie ruszam, więc są już efekty. Pewnie do wiosny jeszcze ciutkę mnie przybędzie, ale potem już musi być tylko lepiej.
Może gdybym był chory, np. na anoreksję, ale nie. Zresztą niespecjalnie się do tego nadaję, w końcu jak można odmawiać sobie jedzenia? Przecież w kuchni zawsze jest coś do odkrycia. Pozostaje bulimia, ale to też odpada. Nie przepadam za sposobem ‚przebiegu’ choroby. Anemię miałem, ale to tyczy się zupełnie czego innego.
W ogóle to mam brzuszek. Taki, że można się przytulić (to akurat zaleta). No i po twarzy pewnie też widać delikatne zmiany, może wypada jednak trafić pod kosiarkę? Albo zabrać się jakoś za siebie? W końcu takie rzeczy mi pisane, że aż strach się bać…
Ps. Na fotce zrobione przez siostrę ‚Ptassie Mleczko’. Kiedyś też takie zrobię.