Dawno mnie książka tak nie zmęczyła. To pierwsza od dawna, którą zostawiam niedoczytaną, nie mogąc zmusić się do skończenia lektury. Po prawie dwóch miesiącach porzucam ją, nie wiedząc, czy kiedykolwiek do niej wrócę. A szkoda, bo to chyba jednak dość dobra pozycja.
Różne wydarzenia sprawiły, że nigdy nie dałem się wciągnąć w lekturę, choć za każdym razem czytałem z przyjemnością. Mamy lata 70-te, średniej wielkości lotnisko i burzę śnieżną. Tło jest niezłe, wydarzeń multum. Nic, tylko wziąć na raz. Tym bardziej, że rękami i nogami podpisywałem się pod wyzwaniem czytelniczym 2012.
Bohaterowie są ładnie skrojeni. Jest dyrektor lotniska (Mel), który musi zapanować nie tylko nad samym lotniskiem, ale i nad swoim rozlatującym się życiem (romans w tle). Są ludzie, których trapią różne troski, jest przyszły samobójca i bufonowaty pilot, który wkurza. Do tego mamy niezadowolonych mieszkańców przy lotnisku i super-speca od lotniskowych problemów, który dopiero jedzie do pracy, oraz wielu, wielu innych.
Może za dużo tych bohaterów? Osobiście nie lubię takiego skakania, choć sam doskakiwałem do książki od czasu do czasu. Gdzie się podziały te chęci, ta radość z czytania? Podejrzewam, że przy następnej pozycji wróci. Przypominam sobie zaledwie dwie książki, które zostawiłem ‚w pół zdania’. Był to ‚Wielki Diament’ Chmielewskiej jakieś 10 lat temu oraz trochę wcześniej – ‚Nad Niemnem’, od której coś skutecznie mnie odrzuciło.
Wracając jednak do głównego dzisiejszego bohatera – książki na podstawie których kręci się filmy zwykle są lepsze od tych filmów. ‚Port Lotniczy’ został jednak uhonorowany Oskarem (Helen Hayes za najlepsza rolę drugoplanową), miał 9 nominacji w 1971 roku. Czy więc mamy tu do czynienia z filmem lepszym od książki, czy to ja zwyczajnie dałem ciała?