Dziewczyna zaprasza nas do siebie na randkę – to ciekawa rzecz, może lekko stresująca, czy też wyzywająca. Chce nas bliżej poznać? Na pewno. Zamierza skonsumować? Niekoniecznie, wszak może zwyczajnie mieć dość lokali i kawiarni, a w domu może wydarzyć się wiele rzeczy.
Pewnie część mężczyzn mając wizję randki u niej ma nadzieję, że Kobieta przywita nas w samym ręczniku, z kieliszkiem wina w ręce, a dalej akcja będzie się rozwijać w wiadomym kierunku. Tak zdarza się bardzo rzadko. Zresztą sam miałem kiedyś (lata temu) podobną (nie taką samą) sytuację i zamiast wiadomo-czego skończyło się na mile spędzonym wieczorze. Nie żałuję.
Tak, marny ze mnie znawca Kobiet. Pewnie ciućmok, skoro ‚nie potrafię wykorzystać okazji’. Ale czasem nie o to chodzi. Zresztą ja to w ogóle byłem zawsze lekko nieśmiały. Pamiętam, jak w wieku około 18 lat to dziewczyna musiała zacząć mnie całować, bo ja byłem bardzo niedomyślny i właśnie – nieśmiały. No nic, piękne wspomnienia.
Wracając do tematu – randka u niej, czy bardziej – spotkanie, zwykle oznacza właśnie spotkanie (choć może właśnie pokazuje moje głupie podejście). Ona jest u siebie, jest pewniejsza siebie, poza tym ma większą możliwość obserwacji – dużo mniej rzeczy ją dekoncentruje. Można posiedzieć, napić się kawy, czasem coś zjeść czy upichcić. A czy będzie coś dalej to już się okaże.
Oczywiście zdarzają się zupełnie inne nastawienia do randek u niej / u niego. Znam takie przypadki, choć nie z autopsji, a z relacji zaufanych osób. Osoby wizytujące czasem mają na myśli tylko i wyłącznie seks, co niekoniecznie musi zgadzać się z zapatrywaniami goszczącego, które mogą być z goła odmienne.
Znajoma ostatnio miała ciekawy przypadek. Umówiła się u siebie w domu z kimś, kto niespecjalnie ją interesował. Ciało podobno nawet ok, gorzej charakter. Zdarza się. Gorzej, że mężczyzna, mimo wyraźnych sprzeciwów z jej strony, rozebrał się (‚został tylko w skarpetkach’) i zdawał się wyraźnie oczekiwać wyrazów zachwytu oraz dalszego ciągu. Cóż, randka nie potoczyła się po jego myśli, bo już chwilę później ubrany wracał do domu.
Z kolei pewien mój znajomy, jeszcze w dawnych czasach, gdy mieszkał z rodzicami, przeżył odmienną sytuację. Odwiedziła go jakaś koleżanka, która wykorzystując chwilę jego nieobecności rozebrała się i położyła na łóżku. Cóż, widocznie chciała zachęcić go do konsumpcji. Niestety gdy wrócił usłyszała tylko ‚ubierz się bo zmarzniesz’ i zobaczyła zamykające się za nim drzwi. Podobno brzydka nie była, ale jeśli chodzi o charakter, było już dużo gorzej.
W obu tych przypadkach, zapewne powtarzających się tu i ówdzie, wyobrażenia przesłoniły oczy gościom. Z drugiej strony, może to tylko efekt stresu z ich strony? Wszak odwiedziny w bardziej kameralnym miejscu zawsze są trochę stresujące…