Idą święta, za niedługo pewnie większość będzie życzyć sobie różne dziwne rzeczy, niekoniecznie szczerze. Zresztą czego się można tu spodziewać – same przygotowania doprowadzają do wykończenia nerwowego i spięć, które goją się przez końcówkę roku. Sam mam mieszane uczucia z nimi związane i nie planowałem robić nic kojarzącego się z tym okresem.
Pod uwagę brałem nawet (ba, ciągle biorę) możliwość spędzenia wigilii w niekonwencjonalny sposób, ale powiedzmy, że na dzień dzisiejszy wizja wizyty u rodziny nie jest taka zła. Nie czuję tej atmosfery świąt, przygotowania mnie omijają – tak jak ja sklepy i wariację z tym związaną. U siebie też nie planowałem niczego specjalnego – nawet dostałem mms z ubraną choinką i tekstem ‚żebyś miał jakąś w domu’.
Dziś jednak wyszedłem sobie z domu na spacer, na celu mając jakieś fajne mięsko w niezbyt dużej cenie, a jako że w miarę duży wybór jest jakieś 100 metrów od domu, nie skorzystałem z samochodu. To jeden z powodów, dla których coś się u mnie zmieniło, choć pewnie ten mms też miał jakieś znaczenie.
Przechadzając się spokojnie po okolicy trafiłem na wystawę choinek, bombek i całego tego stworzenia, przy którym rodziny się kłócą i denerwują (a jakie potem święta udane). To nie moje jedyne wspomnienia, bo było też trochę pięknych, ale te akurat kojarzę dość mocno. Tak czy tak, wzrok przyciągnęła względnie mała, za to urocza choinka. Decyzja zapadła w ułamku sekundy i po odczekaniu, aż zrobię zakupy, wybrała się ze mną do domu.
Oczywiście jest sztuczna (nie lubię opadających igieł). U mnie w wersji bez bombek, lampek czy gwiazdek. Powiedzmy, że wszystkie były droższe od choinki właściwej. Poza tym w tej formie przy odrobinie szczęścia przetrwa cały rok, co najwyżej przenoszona z miejsca na miejsce. I mam już element świąteczny… po co? Nie wiem, ale ładnie wygląda. Co prawda delikatnie utrudnia dostęp do barku, ale radzę sobie. Może znajdę jej inne miejsce.
I tyle, pochwaliłem się, a kwestię aniołków zostawmy na kiedy indziej.