Karp – to aktualny, ale drażliwy temat. Tak przynajmniej sądzę po dzisiejszej dawce wiadomości w lokalnej telewizji. Usłyszałem, że w mieście przeprowadzono akcję uświadamiającą, w której poruszano problem zdrowia karpia w ostatnich godzinach życia.
Bo Polacy są bezduszni i źle traktują karpia. A przecież to rybka, która tradycyjnie 24.12 każdego roku ląduje na wielu stołach Polaków. Zwykle robiona na patelni, w panierce, w ilościach przemysłowych. Ew. występuje w wersji ‚wypasionej’, czyli w galarecie, oraz – zapewne – w kilku innych.
Wracając do problemu – karpia należy traktować humanitarnie. Nie wolno nam m.in. trzymać go w małych zbiornikach wodnych, bo źle się czuje, czy też – kupując – wkładać do siatki, gdzie bardzo się męczy i umiera w cierpieniu.
Niezależnie jak daleko bym sięgał pamięcią, żywe karpie były sprzedawane z pojemnika wielkości takiej, który pozwalał na wzięcie odpowiednio dużej ilości ryb. Widząc ludzi od lat biegających za rybką, od lat szybko ustawia się kolejka przy takim punkcie i rybki znikają z niego, więc te na końcu mają dużo przestrzeni (więc humanitarnie).
Te, które są kupowane, zwykle trafiały do siatek, bo mało kto niósł je wiadrze (choć i takie opcje widziałem) – więc niehumanitarnie. Potem lądowały w wannie, gdzie czekały w otoczeniu dzieci na kogoś odważnego, kto nie boi się zabijać – nierzadko na Kobietę, która wreszcie znalazła chwilę na zaciukanie rybci. Czasem rybcia nie zdołała dotrzeć do wanny, gdyż kuchnia była bliżej, a po niedługim czasie lądowała na patelni.
Wiem, że niehumanitarnie transportujemy karpia. Przecież dla niego to zmiana otoczenia, szok i niepotrzebny stres. Oczywiście faktem jest, że gdy odrąbuje im się głowę to stresu, szoku i cierpienia nie ma.
Mnie karp ani ziębi, ani parzy. Będzie – zjem go, nie będzie – nie zjem. Nie widzę problemu. Sam bym go w każdym razie nie robił, wolałbym już mały kawałek łososia czy pstrąga, bo mi bardziej smakuje.
Tak czy tak – Smacznego. Ale pamiętajmy, humanitarnie!