Terminy gonią, ja się nastrajam. Wreszcie zaczyna się coś dziać, ale tak to jest. Jak się dzieje, to na wszystkich frontach. Po okresie spokoju wreszcie się rusza i mam nadzieję, że pociągnie to niezłą lawinę.
Przyznam, że czasem miewam małe problemy z organizacją czasu. Ostatnio jednak przebiłem samego siebie, rozleniwiając się niesamowicie na zwolnieniu. Zawsze ich unikałem, ale teraz dorwało mnie i zaraz zacznie się trzeci miesiąc.
W efekcie stwierdzam, że chodzę późno spać, nie przepadam za wychodzeniem na zimno, a tak w ogóle najlepiej byłoby, gdyby nikt nic ode mnie nie chciał. Na szczęście zmuszony zostałem do zmiany trybu życia. Nagle, brutalnie, przez wspomniany ostatnio list.
Wynik nagłego i niespodziewanego wyjazdu? Rozruszałem się, załatwiłem wiele różnych spraw i zacząłem tryskać energią. Patrząc na ten tydzień muszę stwierdzić, że jest nad wyraz udany. Jasne, nie wolno chwalić dnia przed zachodem słońca, ale działam i to mi się podoba.
Teraz pora pomóc temu i owemu, zadziałać z tym, co mi zalega w domu i zająć się najnowszymi projektami. Jeden z nich jest mocno ograniczony czasowo, ale ja uwielbiam goniące mnie terminy. Wręcz robię sobie wyrzuty, że dałem sobie za dużo czasu na pewne sprawy.
Nic tak nie motywuje jak ostatnie trzy godziny na oddanie pracy. Znacie to? W czasie ostatniej doby zdarza się, że za diabła nie chce przyjść natchnienie, nic nie chce się układać tak jak powinno. Potem jednak drobna rzecz sprawia, że zaczynasz działać i nic nie może Cię od tego odciągnąć.
Wiem, że jeśli właściwie się nakręcę, łyknę temat w jedną nockę. Zależy mi, więc następnego dnia ‚na trzeźwo’ zerknę na efekty i wprowadzę ewentualne poprawki. Plan stworzę przy okazji, idąc gdzieś czy też gotując. Teraz tylko trzeba uruchomić dyktafon (w niektórych momentach bardzo pomaga) i będzie z górki.