Pewnie nigdy nie wybrałbym się w rodzinne strony, gdyby nie to, że do mojego domu przyszło zaskakujące pismo ze Związku Uroczych Ślicznotek. ‚Bardzo za Panem tęsknimy, musimy się pilnie zobaczyć’ – brzmiał od pierwszych słów miłosny list. Dalej było jeszcze ciekawiej.
Gorzej, że randka była ustawiona już na 7.30 rano dnia następnego po dostarczeniu listu. Nie mogłem się nie stawić, wszak od tego zależały nasze przyszłe relacje. Nie po to tyle się poświęcałem, by teraz odpuszczać.
Nieważne, że to bardziej kwestia przywiązania, a nie miłości. Cóż, nigdy nie żyliśmy w pełnej symbiozie. Czasem nawet były drobne niesnaski, jak to w związku z wątpliwą przyszłością. Kilka razy nawet otrzymałem zdrowy opiernicz, ale gdy się kłóciliśmy, szło zwykle o pieniądze.
Teraz jednak sprawa została postawiona jasno – jeśli nie przyjdziesz, koniec z nami. A jeśli nawet nie koniec, to i tak nie będzie Ci łatwo. Pobladłem, ale cóż, jestem mężczyzną, dam radę. Nie takim sprawom stawiałem już czoła.
Dotarłem na miejsce. Byłem przed czasem, niewiele, ale jednak. Długo czekałem, ale już wcześniej zakładałem, że może ją coś zatrzymać. Wreszcie przybyła i zaprosiła mnie do siebie.
Było miło, przyjemnie. Łatwo przełamała lody i wszelkie moje opory, a ja poddałem się temu. Po wszystkim stwierdziła tylko ‚dziękuję, nie mam już zastrzeżeń’, a jej uśmiech dopowiedział mi resztę…