Dziś zapraszam do stołu. Smaczne Fettuccine z boczkiem, szpinakiem i fetą. Wiem, że to nie do końca włoskie, ale cóż poradzić, tak mi smakuje i tak robię. Zresztą nigdy nie mówiłem, że robię idealnie wedle jakiegoś przepisu. Czasem sam wymyślam.
Pasta ze szpinakiem chodziła za mną od jakiegoś czasu. Szpinak sam w sobie nie jest zły, wystarczy się do niego przekonać, bo ma więcej plusów, niż minusów. A, że miałem się z kim podzielić posiłkiem, tym milej mi się go przygotowywało. Bo jak wiadomo – samemu sobie czasem może się nie chcieć, ale mając gościa, ochota szybko przychodzi.
Oczywiście są tacy goście, których nie lubimy, ale tego nie bierzemy chwilowo pod uwagę. A dzisiejsze danie ma zresztą to do siebie, że jest stosunkowo szybkie. Ja bawiąc się trochę i niepotrzebnie przedłużając dość późno wstawiając wodę, spędziłem przy nim jakieś 25 minut.
Na podsmażany siekany boczek wrzuciłem zamrożone liście szpinaku, niedługo potem podlewając je oliwą i winem (całość szybko się rozmraża, ale wypada uważać). Dodałem posiekany drobno czosnek (nie za dużo) i trochę pieprzu. Aha – jeszcze jajko (ze wsi przyjechało). Nie soliłem. W ogóle mało solę, ale słoność powinna dać feta. Pewnie zamiast niej wypadało by dać Pecorino Romano, ale cóż poradzić.
Fettucine miałem trójkolorowe, szybko gotujące się (nawet nie wiem, czy nie przegiąłem z czasem). Moim zdaniem nieźle pasuje do tego dania. Ze spaghetti nie próbowałem, z penne też nie. Cannelloni ze szpinakiem mogło by być ciekawe, ale to już zdecydowanie więcej zabawy.
Wracając – oliwa i wino robią swoje, do tego trochę wody, co by udawało, że się dusi, gdy zbyt szybko paruje. Boczek oddaje trochę smaku, podobnie jak czosnek. Makaron można wymieszać ze szpinakiem, ale jak robimy tego więcej – nakładamy kolejno na talerz (makaron, szpinak z dodatkami) i całość posypujemy fetą. Wynik na zdjęciu poniżej (z tzw. drugiej porcji). Może nie wygląda idealnie, ale mi sprawiło tą odrobinę przyjemności.