Żyć krótko, ale intensywnie. Niczego nie żałować, brać co życie daje i mieć w odwłoku ludzi, którzy są dla nas źli. Czasem mam takie dni.
Cóż kolejny raz dorwało mnie choróbsko i to bez wyraźnej przyczyny. A przynajmniej chcę mieć taką nadzieję. Pewnie mógłbym podciągnać pod to coś z mojej ostatniej diety (z samych notek widać, że czasem potrafię sobie pofolgować), ale jadam w miarę zdrowo i dość ostrożnie. A jeśli sobie zbytnio pofolguję strzelam dodatkową dawkę leku, o ile oczywiście o tym nie zapomnę.
Jasne, jestem w stanie znaleźć kilka wytłumaczeń, ale przyjmę że to głównie stres. Ostatnio było go aż za dużo. Także myśli, które mam w głowie mogły się do tego przyczynić. Teraz prawdopodobnie będę miał kilka dni na przemyślenie wszystkiego, bo liżę rany w zaciszu domowym.
Tak więc, pomijając badania i wizyty w ośrodkach zdrowia, które raczej będą konieczne (bardzo nie lubię szpitali, bo mnie zbyt ograniczają), zamierzam okopać się w moim skromnym gniazdku i rozważyć kilka za i przeciw odnośnie mojej najbliższej przyszłości. A może tylko się oszukuję, bo już dawno podjąłem właściwe decyzje i teraz tylko ‚na zaś’ odchrowuję je?
Lubię zmiany, lubię gdy coś się dzieje. Siedzenie w miejscu nie jest dla mnie. Owszem, lubię mieć punkt zaczepienia, coś w rodzaju ostoi czy punktu, do którego wracam. Ale to tylko punkt, który od czasu do czasu muszę odwiedzić. Gdy jestem w ruchu wiem, że żyję. I wiem, że tylko sam siebie się ograniczam.
Dochodzę do wniosku, że wybrałem bycie samemu po to, by nie mieć ograniczeń przy podejmowaniu ryzyka. Czuję też, że nadchodzi moment, by zaryzykować. Choroba zaś to tylko efekt uboczny tego wszystkiego. I to jedyne wytłumaczenie faktu, że znów uderzyła.